Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej w
Okocimiu
 |
 |
Zdjęcie
przesłane w styczniu 2005 r. przez 12-to letniego Kamila
Salamona, najmłodszego wnuka Franciszka Węgłowskiego |
Zdjęcie przesłane
w listopadzie 2007 r. przez Annę Gaudnik, pochodzi z
archiwum rodzinnego Salomei Legutko. |
|
NN |
Franciszek
Kargól |
Józef
Trela |
Bieda Tadeusz lub
Władysław
Brzyk |
Główczyk Karol |
NN |
Baka Stanisław |
NN |
|
|
Sikora |
Kazimierz Śmietana |
NN |
Bronisław Legutko |
Józef Baran lub
Jan Tomczyk |
Emil Blecharz |
NN |
Jan Szpil |
NN |
Józef Stós |
Jan Kotwa |
Józef Kłusek |
Wincenty Zydroń |
ks. Franciszek Kazek |
Feliks Nowak |
Jan Wójtowicz |
Władysław Jemioło |
Józef Nowak lub
Józef Krakowski |
Franciszek Węglowski |
|
|
|
|
Roman Brzyk |
Jan Woźniak |
Andrzej Woźniak |
Henryk Godzik |
Tadeusz Jemioło |
|
Wciąż
parę osób jest niezidentyfikowanych. W trzech przypadkach istnieją
rozbieżne opinie odnośnie właściwej identyfikacji widocznych
na zdjęciu osób. Mam nadzieję, ze z pomocą internautów uda sie
wyjaśnić wszystkie wątpliwości.
O napisaniu parę słów o Stowarzyszeniu, poprosiłem
Teresę Grzesik, córkę jednego z członków stowarzyszenia Franciszka
Węglowskiego.
Pani Teresa jest absolwentką TE w Brzesku i Akademii Ekonomicznej w Krakowie.
Od 1993 przebywa z rodziną w Chicago, gdzie pracuje w Związku Narodowym Polskim.
W latach 2004-2006 była sekretarzem
w Stowarzyszeniu Przyjaciół Miasta Brzeska i Okolic w Chicago.
Oto jej refleksje związane z zamieszczonym
powyżej zdjęciem.
To jest tylko
to, co zapamiętałam z opowiadania Taty na temat stowarzyszenia, często to
zdjęcie oglądałam jako dziecko i pytałam o różne szczegóły, ale teraz niestety
nie wszystko pamiętam. Gdybym przewidziała, ze kiedyś ktoś się będzie tym
interesował spisałabym te historie bo Tato był świetnym gawędziarzem i miał b.
dobra pamięć.
Nie wiem
dokładnie, z którego roku pochodzi zdjęcie, ale myślę, że gdzieś miedzy 1936 -
1938, bo proboszczem w Okocimiu był juz Ks. Kazek,
po Ks. Skalskim, który odszedł do
Czchowa przed wojną ( tam się Tato z nim spotkał, kiedy we wrześniu 1944r
odwoził do Czchowa wysiedlonych po powstaniu warszawiaków - ale to inna
historia).
Ci młodzi
chłopcy mieli wówczas "Opłatek" na plebanii i fotograf ustawił ich przy wiszącej
choince. Tylko część osób udało mi się rozpoznać tj. z rodziny lub tych, z
którymi Tato miał bliższy kontakt. Nie wiem czy jeszcze ktoś z nich żyje, w
czerwcowym wydaniu BIM, w kronice żałobnej przeczytałam, że zmarł Władysław
Brzyk, niezwykle kulturalny pan - miał 94 lata, niewiele wcześniej zmarł mój
wujek Tadeusz Jemioło - to byli chyba najdłużej żyjący członkowie
Stowarzyszenia. Żyją jednak ich dzieci i myślę, że mogliby przekazać jeszcze
sporo informacji w tej sprawie.
Jak było
powołane "Stowarzyszenie" i kto był tego inicjatorem dokładnie nie wiem ale
myślę, ze był to pomysł Feliksa Nowaka. Mały ciałem (Tato mówił, że do
zdjęcia
podłożyli mu na ławce małą paczkę), wielki duchem - był pomysłodawca wszystkich
poczynań kulturalnych w Okocimiu. W "Stowarzyszeniu" był uczestnikiem i
równocześnie nauczycielem. Bo to była dla szkoła. Tato opowiadał, ze uczył ich
dobrych manier przy stole, właściwego zachowania na każdą okoliczność a
szczególnie w stosunku do kobiet. Ja jak już podrosłam wyśmiewałam się z Taty
bezlitośnie, że lepiej nie mieć żadnych manier niż takie staroświeckie - teraz
juz tak nie myślę.
Dwa miesiące
temu, po około 70 latach, od kiedy "Stowarzyszenie" działało i 20 lat po śmierci
Taty, moja była wychowawczyni ze szkoły podstawowej Pani
Stanisława Gurgul nie pamiętając już że był moim ojcem
napisała o nim próbując skojarzyć z kimś moje nazwisko "znałam tylko
Franka Węglowskiego, był niezwykle
prawym i bardzo taktowny". Myślę, ze poza wrodzonymi cechami i normalną szkołą
to "Stowarzyszenie" tak ich kształtowało.
W "Stowarzyszeniu" uczyli ich również tańczyć - Tato mówił ze "tak elegancko".
Ponieważ rodzinę mieliśmy dużą i cięgle byty wesela a każde większe spotkanie u
dziadków Nowaków ( mieli 11 dzieci i coś około 50 wnuków pod koniec) połączone
było z tańcami wiec też czekałam, kiedy podrosnę, żeby z Tata zatańczyć "tak
elegancko" i to walca. Kiedy miałam 16 lat i byłam druhną na weselu jednej z
kuzynek, Tato wreszcie zaprosił mnie do walca i … nie mogłam za nim nadążyć.
"Sadził" takie wielkie kroki i to po przekątnej sali że tylko za nim łatałam a
on na końcu stwierdził, ze nie umiem tańczyć i w wolnych chwilach trochę mnie
poduczy - ale nie chciałam.
Zastanawiałam się kiedyś, czy zdarzyło mi się w ciągu 24 lat mojego życia w
Okocimiu widzieć kiedyś pijanego kogoś, kto należał do tego "Stowarzyszenia".
Tyle było wesel, rożnych zabaw (wtedy znacznie więcej niż teraz) ale nie, nigdy
nie widziałam żadnego pijanym. Pamiętam jak Tato powtarzał "byłem z nim w
Stowarzyszeniu". To było coś b. ważnego dla tych ludzi, przyjaźnie przetrwały
przez cale życie, choć tak rożnie się ich losy potoczyły.
"Stowarzyszenie"
trwało tylko do wojny, ale pomagali sobie nawzajem w czasie wojny a później
większość pracowała w Browarze, niektórzy na roli, hodowali pszczoły. Byli
ludźmi prostymi, ale nie prostakami.
I był Pan Wincenty Zydroń, który się
wykształcił i zajmował różne stanowiska w Krakowie i w Warszawie, zarówno
zawodowe jak i w Stronnictwie Ludowym. Ale to był przede wszystkim dobry
człowiek. Wiem to nie tylko z opowiadań Taty, ale i jednego z moich wujków,
który przez wiele lat był jego kierowca w czasach kiedy był Dyrektorem Zakładów
Mięsnych w Krakowie.
Na wakacje
przyjeżdżał do swojej siostry, Pani Ropkowej i pomagał jej przy żniwach.
Najpierw sam a później ze swoimi synami (chyba miał bliźniaków) kosili kosą
zboże. Pani Ropkowa miała pole poniżej folwarku na Zagrodach Wielkich, niedaleko
przy drodze "na kasztany", wszyscy którzy tamtędy chodzili do Brzeska, do
Browaru czy w pole, widzieli jak pracował. Tato tamtędy zwoził zboże z pola i
zawsze od lat pogadywali z Wickiem i chętnie się widzieli.
Chce tu opisać
jedno zdarzenie, które wówczas ponad 30 lat temu wydawało mi się zabawne a
później dało wiele do myślenia. To było w tym czasie, kiedy W. Zydroń był
Wiceministrem Rolnictwa i o ile wcześniej z Tata mówili sobie po imieniu to w te
wakacje gdy się spotkali Tato się "załamał" i powiedział do niego "Panie
Ministrze”- nie mogło mu się pomieścić w głowie, ze on prosty chłop może do
niego mówić tak jak kiedyś. Pan Minister jednak strasznie się oburzył i zapewnił
swojego starego kolegę ze szkoły podstawowej i ze "Stowarzyszenia”, że nic się
miedzy nimi nie zmieniło i nadal są dla siebie Wickiem i Frankiem. Tato wrócił
wtedy do domu trochę speszony, ale i trochę dumny. Uważał go zawsze za
porządnego człowieka i nigdy nie zawracał mu głowy swoimi sprawami typu
"załatwianie". Przez wiele lat borykał się z problemami, które aż się prosiły
żeby się zwrócić o pomoc do W. Zydronia - nigdy tego nie zrobił. Ja nie wiem
dlaczego: wstydził się, honor mu nie pozwolił, wierzył ze sam sobie poradzi -
pewnie wszystko razem wzięte.
A zdarzenie,
które tu opisałam tkwi w mojej pamięci i przymierzałam go nieraz do zachowań
różnych ludzi w Polsce, którym się wydawało że są
wielcy.
Na zdjęciu są jeszcze 2 osoby, które zasługują na swoje biografie, bo bardzo
wiele znaczyli w Okocimiu. Jednym z nich był Ksiądz
Franciszek Kazek, proboszcz przez ponad 40 lat. Wzór skromności i
jak wielu twierdzi świętości.
A kolejną osobą
był Pan Feliks Nowak, który całe
życie robił wiele żeby w Okocimiu coś się działo, zakładał zespoły, był autorem
i reżyserem wielu przedstawień i pięknych jasełek. Więcej informacji o nim nie
mam. Wiem, ze miał syna, rocznik chyba 1945, chyba Antoni miał na imię,
kształcił się w Krakowie. Gdzie teraz mieszka nie wiem, ale zapewne ma mnóstwo
pamiątek i wspomnień po ojcu.
Chicago, marzec 2005 |